Niedawno miała miejsce premiera odświeżonej wersji Mustanga – to generacja oznaczana 6+. Z tej okazji, i dzięki Fujifilm Polska, miałem okazję wziąć udział w wydarzeniu, podczas którego nie tylko mogłem sfotografować te samochody na pięknym zamku Czocha, ale co może i przyjemniejsze: pojeździć nimi. W pierwszej części artykułu o Mustangu zajmę się wersją wyposażoną w mniejszy z dostępnych silników.
Ciepły chłód, kolorowa szarość czy głośna cisza. Są słowa, których łączenie nie ma zupełnie sensu. Podobnie do siebie nie pasują Eko i Mustang. Mało jest samochodów, które mniej kojarzą się z ekologią czy ekonomicznością, więc gdy Ford pokazał Mustanga wyposażonego w czterocylindrowy silnik EcoBoost, wielu złapało się za głowę, a pozostali wybuchli śmiechem. Czy słusznie?
Na początek dnia przypadło mi prowadzenie samochodu właśnie z tym motorem pod maską. Pokryty bardzo atrakcyjnym lakierem Lightning Blue wyglądał świetnie, ale trochę obawiałem się, czy za jego kierownicą mogę liczyć na pozytywne emocje i zabawę.
Na pewno nie można powiedzieć o 290 konnym Mustangu, że jest wolny. Osoby oczekujące mocnego wbicia w oparcie fotela przy przyspieszaniu mogą być jednak trochę rozczarowane. Wydech? Coś tam mruczy, brzmi ładnie. Można się tym cieszyć do momentu, gdy na pasie obok nie stanie bratni model z V8 pod maską. Zarzucenie tyłem przy skręcaniu – nie ma problemu. Można się bawić.
Na krętych drogach Gór Izerskich mam okazję przekonać się, jak ten samochód się prowadzi. Mustangi znane były zawsze z dość prymitywnej konstrukcji i preferowania dróg prostych nad krętymi – jak na amerykański wóz przystało. Myśl ta nie nastraja optymistycznie przed dynamicznym wejściem w zakręt z kierownicą jednego z nich. Aby było jeszcze groźniej, w Internecie można naoglądać się licznych filmików pokazujących wypadki tych samochodów. To wszystko może nadszarpnąć zaufanie do tej konstrukcji. Okazuje się, że autorstwo tych spektakularnych dzwonów należy jedynie przypisywać kierowcom, bo sam pojazd jest bardzo cywilizowany, przewidywalny i zaawansowany. Jego prowadzenie budzi bardzo pozytywne emocje. Hamulce są mocne, układ kierowniczy działa sprawnie, a dzięki napędowi na tył kierowca ma sporo narzędzi do kontrolowania balansu samochodu. Wcale nie jest tak, że dynamiczna jazda tym pojazdem musi skończyć się w rowie lub na krawężniku. Owszem, pokusa do zapięcia tłustego boczura jest nieraz silna, ale ciężko za to winić konstruktorów z Forda.
Mustangowi z Ecoboostem pod maską wystawiłbym bardzo dobrą opinię gdyby… nie nosił nazwy Mustang. Myślę, że w roli granturismo sprawdziłby się bardzo dobrze. W trasie można ustawić wydech w tryb cichy i cieszyć się z kolejnych kilometrów pokonanych stylowo i za w miarę rozsądne pieniądze. Prowadzi się dobrze i daje sporo frajdy z prowadzenia. Gdy jednak na któryś światłach stanie obok V8 – niedosyt będzie trudny do ukrycia.
Mustang to moim zdaniem samochód, w którym każdemu wciśnięciu gazu powinna towarzyszyć pewna brutalność. Ecoboost jest trochę za spokojny i za łagodny do tego nadwozia. To dobry samochód, ale brakowało mi trochę chemii. Cieszę się, że na koniec dnia dostałem szansę sprawdzenia wariantu z ośmioma cylindrami pod maską. Ale o tym – w drugiej części.