Gdy mowa jest o nowym Alpine A110, prawie zawsze zwraca się uwagę na to, że jest nowym wcieleniem historycznego modelu. Choć bardzo mocno interesuję się zabytkową motoryzacją, to sentymentalne nawiązania wcale nie są tym, co mnie najbardziej kręci w tym samochodzie. Doceniam jednak to, że w przeciwieństwie do nowego Fiata 500 czy Mini, Alpina zachowała rozmiary oryginału. Szacunek, ale na tym skończmy z historią.
To, co najbardziej mnie w tym pojeździe interesuje to to, że zbudowano go według bardzo ciekawego przepisu. Powoduje on, że teoretycznie jest to najlepszy obecnie produkowany samochód. Bardzo chciałem się osobiście przekonać, czy tak rzeczywiście jest. Długo czekałem na możliwość zapoznania się z nim, a kiedy ten moment nadszedł… okazało się, że mam na to tylko godzinę. Tylko GODZINĘ! na zapoznanie się z potencjalnie najlepszym samochodem świata! Żeby tego było mało, to w ciągu tego krótkiego czasu musiałem jeszcze zrobić zdjęcia. Każda sekunda była więc na wagę złota.
Czytając poprzedni akapit, czytelnik mógł zakrzyknąć: „Najlepszy samochód świata? Chłopie, nigdy nie słyszałeś o Emkach, AMG, Quadrifoglio? Nie miałeś plakatu z Ferrari? Wiesz w ogóle, co to Bugatti?! To jest tylko mały Francuzik o mocy zaledwie 252 koni!”.
Niestety, aby w pełni cieszyć się z prowadzenia wspomnianych samochodów, najlepiej być na Nurburgringu, lub innym torze. Czy da się 500 koni wykorzystać na drodze publicznej? Do utraty prawka w trzy sekundy na pewno. Co się dzieje, gdy takim potężnym samochodem kierujemy z zachowaniem choćby odrobiny rozsądku i odpowiedzialności? Zasadniczo niewiele – prowadzi się jak po szynach. Szukanie przyczepności czy balansowanie masą samochodu w zakręcie? Raczej nie na podmiejskich szosach.
Właśnie z myślą o czerpaniu przyjemności z jazdy na takich drogach zaprojektowano Alpinę. Może silnik nie ma jakieś oszałamiającej mocy, ale za to został zamontowany centralnie w lekkim i bardzo dobrze wyważonym nadwoziu. Opony i hamulce nie pobudzają wyobraźni swoimi wymiarami, ale cały ten pakiet powoduje, że przyjemność z prowadzenia można mieć nawet podczas banalnych dojazdów do pracy i przejażdżki po okolicznych dróżkach… czy tak faktycznie jest? Bardzo chciałem się przekonać.
Katowice, w których mieści się salon Alpine, to bardzo ciekawe miasto, które zapewnia wiele malowniczych lokalizacji do zdjęć. Przez chwilę zastanawiałem się, czy udać się na malowniczy Nikiszowiec, czy może lepiej spróbować porobić zdjęcia w modernistycznych klimatach Alei Korfantego. Analiza mapy szybko jednak kazała porzucić te plany. W tym czasie ledwo zdążyłbym dojechać w te miejsca. Za plener musiały więc wystarczyć pobliskie krzaki.
Oczywiście mógłbym próbować udawać, jakim to jestem super redaktorem i na podstawie kilkukilometrowej przejażdżki wysnuwać jakieś górnolotne wnioski dotyczące prowadzenia się Apiny. Ba! Mógłbym nawet udzielić kilku rad francuskim inżynierom. Gdybym tak uczynił… to tylko zrobiłbym z siebie idiotę. Jedyny wniosek, jaki mogłem po tak krótkiej jeździe wyciągnąć, był taki: chcę więcej!
Te parę kilometrów wystarczyło, aby potwierdzić najważniejszą rzecz – Alpine jest przystępna i wcale nie potrzeba toru wyścigowego, aby móc się cieszyć z jej prowadzenia. Balans samochodu jest łatwy do wyczucia, a informacje o przyczepności są dostarczane kierowcy bardzo hojnie. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję bliżej zapoznać się z tym wyjątkowym samochodem. Czuję bardzo duży niedosyt obcowania z nim.