Do wyboru aparatu podchodzi się zazwyczaj na chłodno – analizuje parametry, porównuje funkcjonalności i zagląda do testów. Są jednak urządzenia, które chce się po prostu używać i żadne dane ani tabelki tego nie zmienią. Takim właśnie aparatem jest Olympus OM-10 – jedna z najładniejszych lustrzanek, jakie do tej pory spotkałem.
Olympusy z dwucyfrową nazwą są dość zapomniane. Istnieją gdzieś w cieniu swoich bardziej znanych i zasłużonych braci z jedną cyfrą. Ma to swoje uzasadnienie. OM-1 to jeden z najważniejszych aparatów w historii. Wyjątkowo kompaktowy, lekki i przyjazny w obsłudze – dzięki niemu powstała zupełnie nowa klasa lustrzanek. Jego następcą był, również wysoko ceniony, model OM-2. Czym zatem był opisywany tu OM-10? To propozycja dla mniej wymagających fotoamatorów. Dzięki zastosowaniu dużych ilości plastiku aparat mógł być lżejszy, mniejszy i tańszy. Taka konstrukcja powoduje jednak, że dzisiaj model ten nie jest jakoś szczególnie ceniony, ale czy słusznie?
Sam też nigdy nie zwracałem uwagi na Olympusa OM-10. Trafił w moje ręce przypadkiem, ale kiedy go zobaczyłem, zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Ten Olympus należy do mojego ulubionego typu aparatów – lustrzanki z ręcznym nastawianiem ostrości, ale już z elektroniką i automatyką. Konkurentami dla tego modelu są takie konstrukcje jak Nikon EM, Canon AV-1 czy Pentax Me. Wszystkie te modele mogą pracować wyłącznie w trybie preselekcji przesłony, ale Olympus ma asa w rękawie! Można było do niego dokupić Manual Adapter. Ten mały element miał na sobie pokrętełko z naniesionymi czasami migawki i pozwalał dodać do aparatu tryb ręczny. Szkoda, że mój egzemplarz nie został w to akcesorium wyposażony.
Ponieważ chciałem tym aparatem jak najszybciej zrobić zdjęcia, pominąłem etap sprawdzania go i od razu zabrałem na prawdziwe fotografowanie: na winobranie. Polska i produkcja wina? Nie jest to popularne połączenie. Większości osób kojarzy się wyłącznie z produktami winopodobnymi typu Komandos czy Patyk. Prawda jest jednak zupełnie inna. W naszym kraju da się wytwarzać porządne wino, a wydarzeniem, podczas którego można się o tym przekonać, jest jesienne winobranie w Zielonej Górze.
Tradycje winiarskie tego regionu sięgają dawnych wieków. Z czasem jednak ta gałąź lokalnej gospodarki zniknęła, i jeszcze kilkanaście lat temu, niewiele się tu działo. Wtedy entuzjaści winiarstwa przypomnieli sobie o tych ziemiach i panujących tu unikalnych warunkach. Wiele osób porzuciło swoje wygodne posady w korporacjach i odłożone pieniądze postanowiło włożyć z założenie winnicy. Dzięki temu, prawie wszystkie osoby zajmujące się tą branżą, to prawdziwi pasjonaci. Podczas Winobrania można z nimi godzinami rozmawiać o rodzajach gleby, nasłonecznieniu i innych czynnikach kluczowych dla smaku tego trunku. Czy warto spróbować tutejszych win? Owszem. Białe i różowe są naprawdę godne polecenia.
Czy przyjemność z patrzenia na Olympusa OM-10 idzie w parze ze sprawną obsługą? Prawie, ale małe mankamenty nie mają większego wpływu na ogólny obraz. Po pierwsze, nietypowo rozwiązano tu włącznik. Jeśli przestawimy go w pozycję ON, aparat włączy światłomierz. Można wtedy robić zdjęcia kontrolując czas migawki na wyraźnych diodach widocznych we wzierniku. Jeśli włącznik pozostanie w pozycji OFF… zdjęcia można nadal robić, będą prawidłowo naświetlone, ale aparat nie poinformuje fotografa o dobranych parametrach. Zaletą tego rozwiązania jest to, że ten Olympus zawsze jest gotowy do strzału, nawet w bardzo nieoczekiwanych sytuacjach. Wadą natomiast to, że nie da się zablokować spustu migawki przed przypadkowym wyzwoleniem.
Czepiać można się też tandetnego pokrętła do ustawiania czułości filmu, które umieszczono nietypowo na górnej pokrywie, tam gdzie prawie zawsze wybiera się czasy migawki. Nie mam uwag do jego lokalizacji, ale do materiałów, z których zostało wykonane i do tego, że podczas przestawiania ISO, zmienia się też zazwyczaj tryb pracy urządzenia.
Niech te drobne minusy nie przesłonią nam jednak plusów! To co w aparacie najważniejsze, zostało tu wykonane bardzo porządnie. Obraz na matówce jest jasny i wyraźny, migawka pracuje poprawnie, a ergonomia nie pozostawia wiele do życzenia.
Muszę też wspomnieć kilka słów o użytym do zrobienia zamieszczonych tu zdjęć obiektywie. W internecie można znaleźć bardzo wiele entuzjastycznych opinii na jego temat. Zuiko Auto-S 50 f1,8 chwalony jest za świetną ostrość i piękny bokeh. Z tym drugim się zgadzam, ale co do ostrości… moim zdaniem na f1,8 obraz jest zdecydowanie zbyt miękki. Wiele zdjęć zostało zmarnowanych właśnie przez to, że za bardzo uwierzyłem w magiczne możliwości tego szkła i fotografowałem przy zbyt mocno otwartej przesłonie. Aby faktycznie uzyskać ostrość, obiektyw trzeba przymknąć.
Olympus OM-10 spodobał mi się od pierwszego wejrzenia i nie zawiódł po zabraniu go na prawdziwe fotografowanie. Na pewno pod względem funkcjonalności i wykonania ustępuje trochę takim konstrukcjom jak Minolta X500, czy Nikon FE, ale dzięki swojemu urokowi, nie da się go nie lubić.