Zakładając tę stronę miałem zamysł, aby przedstawić historię autofocusa. Zacząłem od opisania pierwszego aparatu z tym systemem, czyli Konica C35AF. Pojawił się tu też artykuł o pierwszej lustrzance Canona z samoczynnym nastawianiem ostrości. Czas zatem najwyższy zabrać się za pierwsze kroki Nikona w tej technologii.
Niestety u Nikona z używaniem słowa „pierwszy” trzeba trochę uważać. Producent ten był jednym z pionierów tej technologii. Pokazany w 1983 roku Nikon F3AF był pokazem technologicznych możliwości, ale nie miał szansy zaistnieć na rynku. Raczkujące rozwiązania nie mogły zainteresować wymagających profesjonalistów, a zaporowa cena uniemożliwiała zakup żądnym nowinek amatorom. Aparat ten zaprezentowano z dwoma obiektywami z automatycznym nastawianiem ostrości i tylko z nimi AF jest dostępny. Bardziej nam znane szkła nie będą z F3AF współpracować, a obiektywy przeznaczone dla F3AF można jeszcze użyć jedynie z Nikonem F4.
Bohatera tego artykułu, czyli Nikona F-501, można więc nazwać pierwszym Nikonem z „normalnym” autofocusem. To wraz z tym modelem został zapoczątkowany system, który znamy do dziś. Z czasem na rynku pojawiły się obiektywy AF-S i AF-P, ale te tradycyjne, z mechanicznym połączeniem korpusu z obiektywem, cały czas są dostępne i obsługiwane przez wiele aktualnych modeli aparatów.
Zawsze biorąc do ręki urządzenie wyposażone w nową, dopiero raczkującą technologię, zastanawiam się, czy w ogóle będzie go można używać. Zdążyłem się już przekonać, że autofocus w Minolcie 7000, czy Canonie T80, działa co najmniej średnio. Elektronika tych urządzeń jest bardzo powolna i kapryśna. Nikon na tym tle wypada znacznie lepiej. Oczywiście nie ma szans na pracę po zmroku, czy w ciemnych wnętrzach, ale w normalnych dziennych warunkach system ten sprawuje się jednak zupełnie zadowalająco.
Podczas projektowania swoich przełomowych konstrukcji, Minolta i Canon postanowiły nadać nowym aparatom wyjątkowego wyglądu. 7000 i T80 cechuje wyjątkowo odważny ejtisowy design, do którego mam dużą słabość. Nikon zazwyczaj był bardziej konserwatywny od swoich konkurentów i tym razem nie było inaczej. Pomimo zastosowania innowacji technicznych sterowanie aparatem jest bardzo tradycyjne. Nie ma tu modnych przycisków czy wyświetlaczy. Tryby pracy i czasy migawki ustawia się klasycznym pokrętłem na górze obudowy. Korekcję ekspozycji wprowadza pokrętłem okalającym korbkę do zwijania filmu. Wszystko tak… normalnie. A co do samego transportu filmu – do przodu jest przesuwany automatycznie, ale zwinąć go trzeba już ręcznie.
Design tego modelu może nie jest odważny, ale na pewno bardzo udany. F-501 wygląda schludnie, jest dość kompaktowy i wygodny w obsłudze. Jedyną uwagę można mieć do przycisków blokady ostrości i ekspozycji. Nadano im wprawdzie inne kształty, ale ponieważ umieszczone są blisko siebie, trudno jest zapamiętać, który jest który. Jeśli ktoś używałby tego aparatu często, na pewno by się tego jednak nauczył i przestałoby to być problemem.
Nikon F-501 jest bogato wyposażony. Może pracować w trybie ręcznej kontroli ekspozycji, priorytetu przesłony oraz trzech odmianach programu. AF działa w trybie pojedynczym oraz ciągłym. Czułość filmu można wprowadzić ręcznie lub przez odczyt kodu DX. Można więc powiedzieć, że niczego ważnego tu nie brakuje.
Aparat współpracuje ze wszystkimi obiektywami AF „na śrubokręt”, a więc z mechanicznym połączeniem obiektywu z korpusem. Niestety nowsze szkła AF-S, czy AF-P nie są kompatybilne. Problemy pojawią się też, gdy założy się obiektyw typu G, a więc pozbawiony pierścienia przysłony. Wtedy jedynym działającym trybem będzie Program. Można więc przyjąć, że aby w pełni korzystać z funkcji tego korpusu, najlepiej założyć któryś z obiektywów AF-D.
Zamieszczone w tym artykule zdjęcia pochodzą z kilku spacerów po Sztokholmie. Słoneczny dzień i nieruchome budynki to mało wymagający technicznie motyw, ale wspomniany Canon i Minolta mogłyby nawet w tak prostej sytuacji się gubić. Nikon radził sobie bez zarzutu. Udało się nawet wykonać kilka udanych portretów, więc naprawdę nie jest źle. Już nie pierwszy raz przekonuję się, że Nikon nie wprowadzał na rynek niedopracowanych rozwiązań. Ich pierwsza lustrzanka z „normalnym” autofocusem to bardzo przyjemny aparat, którym spokojnie można fotografować w mało wymagających warunkach.