Napis „Made in Japan” na obudowie aparatu zazwyczaj jest powodem do zadowolenia. Obecnie takiego oznaczenia można spodziewać się jedynie na obiektywach Sigmy i aparatach z najwyższej półki. Okazuje się jednak, że japońskie pochodzenie może wcale nie być powodem do dumy – szczególnie jeśli mówimy o aparacie z logo Leica.
Lata 90. nie były najlepszym okresem dla tego niemieckiego producenta. Tradycyjne aparaty dalmierzowe oraz szalenie drogie lustrzanki produkowane były w minimalnych ilościach. Aby zwiększyć sprzedaż zdecydowano się na najprostszy z możliwych ruchów – poprosić innych producentów o opracowanie kilu kompaktów i naklejenie na nie logo z czerwonym kółkiem.
Aparat kompaktowy Leica?! Dla wielu brzmi jak herezja. Moim zdaniem to mogłoby mieć sens. W końcu czasem chciałoby się mieć przy sobie aparat mały, lekki, ale porządnie wykonany i o sporych możliwościach. Czy Mini Zoom spełnia te kryteria i zasługuje na noszenie historycznego logo?
Opisywanym aparatem postanowiłem sfotografować obiekty warszawskiej Linii Średnicowej. W codziennym pędzie mało kto zwraca uwagę na ich wygląd. Warto się na chwilę zatrzymać i lepiej im przyjrzeć. Architekci odpowiedzialni za te budowle, Arseniusz Romanowicz i Piotr Szymaniak, zasługują na słowa uznania. Szczęśliwie obiekty te nie zostały poddane większym przeróbkom. Nie zmieniono ich kształtu podczas szalonej termomodernizacji i nie pokryto ich ścian pastelowymi bazgrołami. To dobrze. Z drugiej strony niektóre miejsca proszą się o remont. Zmieniło się też ich otoczenie. W ogólnym bałaganie ciężej dostrzec ich urok. Warto jednak poświęcić dłuższą chwilę na bliższe ich poznanie.
Mini Zoomem fotografuje się przyjemnie. Obudowa jest solidna, aparat włącza się dość szybko. Niestety nie znajdziemy tu żadnych zaawansowanych funkcji, pozwalających na bardziej kreatywne fotografowanie. Można jedynie wymusić ustawienie ostrości na nieskończoność, lub skorzystać z kilku trybów pracy lampy błyskowej. Jak przystało na aparat amatorski, wszystkie ustawienia są zapominane po wyłączeniu urządzenia.
Za opracowanie i produkcję tego aparatu odpowiedzialna była Kyocera. Czy firmowanie go przez Leicę jest uzasadnione? Zdecydowanie nie. Urządzenie nie wyróżnia się niczym szczególnym ponad inne konstrukcje z tych czasów. Ani materiały, z których wykonano obudowę, ani możliwości fotograficzne, ani obiektyw nie wyróżniają Mini Zooma ponad propozycje od takich przyziemnych producentów jak Minolta, Olympus czy Kodak. Czy szukając analogowego kompakta warto dopłacić za czerwone logo na obudowie? Nie. To po prostu bardzo porządny japoński aparat. Nic specjalnego.