Jakie aparaty kojarzą się z wyjątkową jakością wykonania i perfekcyjnie działającą mechaniką? Wśród których producentów warto szukać urządzeń, w których każde przewinięcie filmu i wciśnięcie migawki to wyjątkowe doświadczenie mechanicznej doskonałości? Pierwsze skojarzenia to oczywiście Leica, Contax czy starsze Nikony. Czy ktoś pomyślał o Agfie? Raczej nikt.
Agfa kojarzy się prawie wyłącznie z produkcją filmów, papierów i chemii fotograficznej. Czy produkowała aparaty? Coś tam robiła, ale mało kto o tym pamięta. Sam też nie zwracałem na nie uwagi… do czasu, kiedy w moje ręce wpadła Agfa Silette LX.
W pierwszej chwili aparat nie wyróżnia się specjalnie z tłumu podobnych kompaktów z lat 60. i 70. Ostrość ustawia się tu korzystając jedynie ze skali na obiektywie, a dużą część przedniej części obudowy zajmuje selenowy światłomierz. Typowo. Uwagę zwraca tylko oryginalne umieszczenie dźwigni do naciągu filmu – na dole obudowy i do obsługi lewą ręką. Nie jest to specjalnie wygodne, ale po chwili przyzwyczajenia do się z tym żyć.
Uwagę zwraca też duży, płaski i pomarańczowy spust migawki. Producent nazywa go sensorem. Jak działa? Wyśmienicie! Naciśnięcie go może bardzo pozytywnie zaskoczyć. Pomarańczowy materiał jest gumowaty, matowy i przyjemny w dotyku. Przycisk wymaga jedynie delikatnego dotknięcia, aby wyzwolić migawkę. Mechanizm jest jednak tak doskonale zrobiony, że pomimo lekkiego działania, nie trzeba bać się przypadkowego wyzwolenia migawki. Należy pamiętać, że sterowanie migawki jest tu oczywiście w pełni mechaniczne, a działa subtelniej, niż wiele elektronicznych rozwiązań.
Przesuw filmu to kolejne z przyjemnych doświadczeń! Nie ma tu mowy o jakimkolwiek luzie czy brzydkich odgłosach. Mechanika tego aparatu zasługuje na najwyższą ocenę. Do zalet należy też zaliczyć światłomierz. Nie wymaga on użycia baterii. Wyposażono go w dwie wskazówki. Jedną widać w okienku na górze obudowy, druga widoczna jest we wzierniku! Bardzo wygodnie – ekspozycję można ustawiać cały czas obserwując kadr.
Zasadniczo nie lubię aparatów ze światłomierzami na przedniej ściance. Bardzo często wyglądają jak dołożone na siłę i przez to bardzo szpecą aparat. Projektantom Agfy udało się jednak tak wkomponować ten element w front obudowy, że wszystko wygląda bardzo elegancko.
Ładny, lekki i ze świetną mechaniką – same zalety, czy jednak da się do czegoś przyczepić? Dźwigni do przesuwania filmu umieszczonej na dole obudowy na pewno nie można zaliczyć do zalet, a licznik klatek umieszczony obok niej to już zupełna pomyłka. Jakość plastików, z których wykonano pierścienie na obiektywie, może trochę zaniża pozytywną ocenę użytych materiałów, ale nie zasługuje na poważniejszą krytykę.
Przez moje ręce przewinęły się dziesiątki aparatów, ale nie wiem czy któryś z nich bardziej mnie zaskoczył od Agfy Silette LX. Spodziewałem się, że to byłe jaka amatorska zabawka, od której niczego specjalnego nie można oczekiwać. Okazało się jednak, że dzięki swoim bardzo wyjątkowym cechom, aparat zrobił na mnie bardzo duże wrażenie i chętnie jeszcze do niego wrócę.